czwartek, 26 listopada 2015

Seriale medyczne

„Physician in hospital sickroom printed 1682" autor niezn. 


Była panienka we wsi pod górą Skrzyczne,
Co wciąż oglądała seriale medyczne.
I jak szła do doktora,
mówiła na co chora,
i jak ją leczyć dawała mu wytyczne.






Skąd taka popularność wszelkich seriali medycznych? Owszem, mają one zawsze jakiś mocno zarysowany wątek obyczajowo-miłosny, który ciągnie się przez wiele odcinków, skutecznie przyciągając i uzależniając widzów (Och, czy oni w końcu będą razem, taka piękna para! I po co ty z nią jeszcze jesteś, ona na ciebie nie zasługuje! Czy ja się kiedykolwiek dowiem, czyje to dziecko? Rzuć go głupia babo, on cię zdradza i zrobił brzuch innej, a tu patrz doktor Marcin taki samotny, taki szlachetny! Nie widzisz, że on cię wykorzystuje taka stara, a taka głupia jak nastolatka).



Jednak coś jeszcze musi powodować ich wysoką oglądalność.

I myślę, że chodzi o całkowite oderwanie od rzeczywistość. Kto choć raz zaliczył szpital lub chociaż był w odwiedzinach - ten wie. Oczywiście, czasem wybrane jednostki zbliżają się do tego ideału (no mówię ci, tam było jak w Na dobre i na złe!), ale jednak to wciąż jeszcze nie to. A w świecie odcinkowym - ładnie, czysto, kolorowo. Lekarz uśmiechnięty i niezmęczony. Zapyta pięciu kolegów o ich opinię, zleci stos badań najprzeróżniejszych (nawet tych najdroższych), by postawić diagnozę. Na ślub własny się spóźni, bo musi skończyć operację. O odwołanych podróżach nie wspomnę. I błędów jakby mniej popełniają niż w rzeczywistości. Nie wycinają lewej nerki zamiast prawej, nie zostawiają sprzętu w brzuchu.

Matka, jeśli musi zostać z dzieckiem w szpitalu, to dostanie wspólny z nim pokój, a nie krzesełko w półmetrowej przestrzeni między łóżkami (lub wersja wersja de lux - rozkładana polówka). Widziało się nawet akcje, że lekarz po dyżurze biegł nakarmić kota osamotnionego przez pacjenta lub zajmował się jego psem. A wygląd tych doktorków! Młodzi, przystojni, wysportowani... Każda się da takiemu zbadać. Lekarki też niczego sobie.

Druga sprawa to walory edukacyjne tych tasiemców. Zauważcie, że przypadki opisywane tam są zwykle bardzo specyficzne, żadne tam proste złamania czy grypy. Raczej tajemnicze choroby tropikalne, dziwne i rzadkie schorzenia, nietypowe objawy itp.

Dzięki temu poszerzamy swoją wiedzę o zdrowiu bez żmudnego wypytywania doktora Googla lub serfowania po portalach medycznych. I na wypadek, gdyby nasz internista chciał nas zbyć jakimś banalnym wirusem, na którego w dodatku nic nie musi przepisywać, możemy zasugerować mu przypadłość pani Marty z 567 odcinka lub pana Włodka z konkurencyjnego serialu. Bez problemu podpowiemy mu, jakie w naszym mniemaniu badania powinien zlecić.
A i wyniki sobie od razu sami zinterpretujemy. 
Pewnie niejednemu interniście zdarzyło się usłyszeć: Jest pan doktor pewny, że to nie Ebola? Bo wczoraj w Lekarzach był taki przypadek...Nie, nie byłam, w Afryce, ale w zeszłym tygodniu w przychodni jedna pani tak strasznie kaszlała….

Inna sprawa, że czasem amatorska wiedza medyczna może nam uratować życie - jak trafimy na mniej rozgarniętego znachora.

Jak widać, bez tych seriali życie i lekarzy i pacjentów byłoby po prostu uboższe. Nawiasem mówiąc - ciekawa rzecz - czy oglądają je również doktorzy?


"Lekcja anatomii doktora Tulpa" Rembrandt van Rijn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz