piątek, 6 maja 2016

Wsi spokojna, wsi wesoła


Jeśli kto czyta tego bloga to wie, że jestem dziewczyną (dziołcho?), która przeprowadziła się z miasta na wieś. Całe życie w bloku, potem w kamienicy, elegancja w betonie i bach: trawa, błocko, gumiak mój but powszedni, bez niego ani rusz. Wszędzie daleko, a nie odludzie. Sąsiad z naprzeciwka co jakiś czas na cały regulator puszcza bawarskie disko. Jest klimat. Kabli wkoło w cholerę, a Internet słaby - jak żyć?


natura


Ale nic to. Człowiek myślał - z przyrodą żyć będę blisko. Rankiem boso po trawie, kwiecie na włosach w wianek splecione, ptaki niebieskie na mych gałęziach siadać będą.
Tymczasem życie na wsi jest okrutne. Co chwilę w ogrodzie jakieś truchło się znajdzie. A to kot myszkę zostawi (czyj kot i dla kogo ten gryzoń?), a to ptaszek sztywny leży. Ale skąd ptaszek, z gniazda? Wytłumaczył mi rzecz znajomy ornitolog - otóż leci ptaszyna, a w szybie odbijają się drzewa i jebut z całej siły w okno. Czyli albo ciągle otwarte trzymać, albo nie myć? (o, to ostatnie wybitnie mi się podoba… dla ochrony ginących gatunków, rzecz jasna).



miazga na drodze


Ale nic to. Jedzie człowiek rankiem drogą - rozjechany zając. Pasztet. Albo kot. Potrawka. Albo i wiewiórka. Gulasz. Codziennie potrawa z innego zwierzaka. Kura też się zdarzyć może. Rosół.
Ale nic to. Mój brat rodzony zwykł jeździć wczesnym rankiem drogą, gdzie najwidoczniej miały swój punkt przerzutowy zwierzaki leśne.
Raz walnął dzika, raz jelenia. Śmieszne to nie było, zwłaszcza jak się okazało, że nikt jakoś nie pali się do zabrania trucheł (ach, trzeba było na kiełbasę zabrać, a ubranko na dywanik).





jak wygląda  krowa?


Co ciekawe, wieś polska teraz taka, że większości zwierząt domowych ze świecą szukać - krowa w okolicy jest chyba jedna, kucyk jakiś i tyle. Niedawno pojawiły się barany to i dzieciom pokazać można. 

prawo dżungli


Człowiek musi walczyć, by samemu nie zostać pożartym. Wiecie - dżungla. Miałam wizję ogródka, gdzie to marcheweczka, koperek, sałatka z liśćmi jak atłas. Kwiecie dywanem kolorowym co dzień oczęta me cieszy. 



A póki co mam trawę skopaną przez nornice. Tak, też kiedyś myślałam, że to krecik, ale bardziej doświadczeni mnie oświecili.

I cóż to mi radzą, jak się pozbyć tych zwierzątek? Zalewanie woda tuneli i sadzenie roślin, których nie lubią to pacyfistyczna zagrywka. Dla większych fighterów - środki chemiczne, normalnie Ypres
im zrobić. Albo świecą dymną w korytarzyk. To ja już zostanę przy tej trawie z łysymi plackami ziemi.

Bo i tak jak już pozbędziecie się nornic, przyjdzie czas na ślimaki, mrówki i inne żyjątka.


To może ja się przeprowadzę z powrotem do miasta? W parkach też jest trawa i klombiki, a co robią opiekunowie, żeby były ładne - to już nie moja broszka i plama na sumieniu (krew na rękach).



Antoni Kozakiewicz "Wiosna"
Feliks Brzozowski"Krajobraz leśny z jeleniem'
Stanisław Kamocki"Kłosy (Z Sandomierza)"









16 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja miałam tak samo z przeprowadzką nad morze - uciekłam z miasta stołecznego i myslałam że będzie tak pięknie. Wizja: plaże, biały piasek, turkusowe morze, ja na spacerze z przystojnym facetem ubrana randkowo, włos rozwiany, szaliczek seksowny, naokoło kawiarenki z pyszną kawką. A tu tak: nad samo morze daleko- trzeba rowerkiem albo samochodem, obowiązkowo w sztormiaku bo wieje niemiłosiernie. Seksowne buty? Trampki albo trekkingowe bo w innych zaraz masz mokre nogi albo tonę piasku, nici z rozwianych włosów bo po spacerze od razu dready gratis, dalej facet (jaki facet? wszyscy przy komputerze zajęci fejsbukiem), kawiarenki? jakaś taka knajpa z rybami raz na 3 km się uda. Kawę masz rozpuszczalną i o co Ci chodzi kobieto? :))) Ach te wizje. Ale i tak jest pięknie i tak wszędzie pachnie morzem i mimo, że nie ma gdzie z laptopem pójść popracować i obrazki znad samego morza nie wyglądają tak turkusowo jak w mojej wizji, to nie oddałabym tego. I cieszę się że tu jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wizje są niebezpieczne hi hi. nad morze bym się przeprowadziła nawet gdyby groziło to dredami

      Usuń
  3. Hehhehehe uśmiałam się jak głupia ;) Przeprowadził się mieszczuch na wieś :P heheheh Cudnie to opisujesz - poczucie humoru jak dla mnie rewelacyjne :) heheheh mnie z miasta siłą nikt nie zabierze :) chyba, że latem na taras - na chwilę- do mamy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czasem skrajne wyjścia nie są najlepsze:). Rację miała arystokracja zjeżdżając z dużych miast na letniska:)

      Usuń
  4. A może mieszkanie z ogródkiem albo dom pod miastem? U nas taka alternatywa się sprawdziła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że najlepiej dom w małym mieście. Praktycznie nie tak łatwe do zrobienia, bo większość mieszkańców jest zasiedziała od lat i mało wolnych działek/domów.

      Usuń
    2. Działki jak działki, ale atmosfera może być duszna ;)

      Usuń
  5. Wychowałam się na wsi, uciekłam do miasta, bo na pewnym etapie życia jest wygodniej, ale tak patrzę, że jeśli będzie możliwość to chyba zwinę się tak koło 50-tki apiać na zieloną trawkę pod las (mamy prawie 3 hektary własnej ziemi z lasem, nawet grzyby mam swoje! :D). Domek z kontenera mi wystarczy, tylko do niego niech mi zrobią z 50m2 krytej werandy :D

    Z nornicami to moja teściowa opowiada jako anegdotkę historię, gdy to wyhodowała przepiękne kalarepki. Gdy zaczeła je wyrywać to okazało się, że te piękne kalarepki nie mają nic pod spodem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna historyjka. Ja nawet nie próbuję nic sadzić:)

      Usuń
  6. A ja się ostatnio zastanawiałem, jak by to było się na wieś przeprowadzić i... mam odpowiedź. Jednak mieszkanie w mieście i domek na wsi na dłuższe lub krótsze wyjazdy, to chyba najlepszy tandem :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też uciekłam z miasta. Może nie na wieś, ale pod miasto i mam tu swoje slow life na swój sposób. Dziczyzna ostatnio też jest - locha z małymi łazi nam pod domem, a dzikie kaczki czekają z rana na bułeczkę.
    Tak w ogóle to kocham swoje miejsce, a do miasta jak mam ochotę mogę wyskoczyć w każdej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja jestem taka pół na pół. Mieszkam w dużym mieście, ale rodziców mam na wsi - takiej bez krówek (przynajmniej nie w najbliższej okolicy). Dla mnie te wypady na wieś to wakacje, chwila relaksu na ogrodzie, dużo zieleni i doskonalenie umiejętności eliminowania wszelkich małych żyjątek [czytaj: robali]. Do perfekcji mi jeszcze daleko, ale wprawiam się, wprawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetne rozwiązanie pod warunkiem, że ma się się takie miejsce, gdzie można zrobić wypad. Ja mieszkając w mieście nie miałam, a teraz do mnie się zwalają:)

      Usuń