Bieg z przeszkodami |
cały dzień z dziećmi swymi biegała
i choć sukcesy jej tycie
by osłodzić sobie życie
co wieczór się w necie lansowała.
Podczas gdy w necie panuje moda na endomondo i to zarówno w temacie biegania czy jeżdżenia na rowerze (a może w jeszcze jakimś?), nikt jakoś nie pomyślał o wersji dla matek. Pewnie, co by niby w tym miało być spektakularnego?
Zastanówmy się. Co by było, gdybym ja - tzw. niepracująca matka (znacie ten oksymoron?) zmierzyła swoją aktywność w ciągu dnia? Nie wierzycie, że to prawdziwy bieg z przeszkodami?
Rano
Do pokoju dzieci, żeby wstały, na dół po schodach robić śniadanie, na górę - budzić młodych z nadzieją, że tym razem skutecznie, na dół zrobić kanapkę do szkoły, na górę umyć, ubrać, do samochodu. Uff. Dobra, dobra, sama sobie jestem winna, że mam dom piętrowy.
Po odprowadzeniu do placówek edukacyjnych jakieś zakupy, sprawy do załatwienia o szerokim zakresie tematyki. Odbiór dzieci - rower, spacer, znowu zakupy (na jutro włóczka, cekiny i papierowy talerzyk, aaa i “mamo długopis się wypisał”). Przy młodszym dziecku wszystkie te kroki, skoki i truchciki za nim, żeby go huśtawka nie walnęła i coby nie spadł z murku.
A w domowych pieleszach
mamokupa (pędzę),
wylałem sok (gdzie ta ścierka),
mamo pićjeśćcukierkagłodnytominiesmakuje (kuchnia, spiżarnia, kuchnia),
i klasyka klasyki - on mnie bije (najczęściej nie reaguję).
Z robót domowych codziennych (ta częstotliwość jest oczywiście tylko deklaratywna): pranie (znieść brudy do piwnicy, wywiesić po), usuwanie pożywienia z podłogi, ogarnianie zabawek, żeby się na nich nie pozabijać, odkładanie tysiąca rzeczy na swoje miejsca, rozładowywanie zmywarki itp. itd. itp. Jak ktokolwiek czyta mnie uważnie, to już wie, że nie prasuję.
Kroki, kroki, kroki.
Czasem w miarę powolne (jak dziecko ogląda po drodze kałuże i kasztany), innym razem ciągły bieg (za chwilę dzwonek).
Wieczorem moja aplikacja powinna wykazać, że przebyłam 15,7 km. Przebieg trasy nie byłby raczej zbyt atrakcyjny.
Wrzucam na fejsa, inne matki lajkują lub nie, posądzają o oszustwo, umniejszają wyczyn argumentem, że jakbym to jeszcze robiła na obcasach tobybyło, opowiadają o swoich dokonaniach.
Hejt miesza się z solidarnością - jak to w sieci.
Zdjęcie Pixabay, RonRatte
No właśnie coś w tym jest rzeczywiście. Gdy mój małżonek przynosi z pracy kolejne rewelacje o sportowych wyczynach ludzi z branży, to dyskomfort jakiś czuję, bo z jednej strony gdzieś tam zazdroszczę w skrytości, a z drugiej jednak oceniająco myślę, że ta moda na sport bierze się ze zwyczajnego dobrobytu i wygodnictwa, którym się otaczamy. No bo jak ja się nagonię z wywieszonym jęzorem w ciągu dnia (nie, żebym tego nie lubiła, zresztą już chyba bym z elegancją spacerować nie potrafiła) i zaliczę w ciągu dziesięciominutowej przerwy rowerową przejażdżkę ze szkoły do szkoły, a w poniedziałki to nawet dwie, i to bez oglądanie się na takie niuanse jak mróz szczypiący w policzki, chore zatoki czy zwyczajny leń, a potem tradycyjna lista rzeczy do zrobienia, których kompletnie nie widać (widać za to jak się nie zrobi, i to już od progu), to najzwyczajniej w świecie wolę biernie poczytać kryminał niż pójść na basen. Kto na przykład za komuny uprawiał sport? Wszyscy i to na co dzień, tylko kompletnie nie zdawali sobie z tego sprawy.
OdpowiedzUsuńRozpisałam się trochę, ale tak jakoś łatwiej tu zebrać myśli. Pozdrawiam.