Lepiej czytać powieść drogi,
niż w kuchni lepić pierogi.
W życiu trzeba mieć jakieś nałogi. Bez tego ani rusz. Ja wybrałam sobie stosunkowo niegroźny dla zdrowia (no, może poza oczami) książkoholizm. Dlatego muszę jeden wpis poświęcić temu, co przeczytałam w zeszłym roku. Ponieważ wolę raczej podsumowania niż podejmowanie postanowień, których i tak się nie wypełnia, spróbowałam skonfrontować swoją listę z zamieszczanymi w necie wyzwaniami (acz te dotyczą 2016, a ja sprawdzałam oczywiście miniony rok). I oto wyszło, że prawie udało mi się je wypełnić - pochłonąć kilkadziesiąt pozycji wg klucza np. w tytule z nazwą miasta, zwierzęcia czy z liczbą itp. Jest to o tyle niezwykłe, że owe wyzwania zobaczyłam tak jakoś po świętach. Wychodzi na to, że miałam intuicję co czytać.
O dziwo, okazało się, że znalazłam pośród pożartych nawet taką wydaną w roku moich urodzin (znaczy, wiecie, przepisaną ręcznie przez mnicha).