Pewien mocno dojrzały pan ze wsi Zabłocie
całe życie doskonalił swe bezrobocie,
bo to jest przecież wielka sztuka
jak się niby szuka, a nie szuka.
I po co niby orać życie w wielkim pocie?
Ja mam takie pytanie. Tyle jest książek o tym jak znaleźć pracę, zmienić zawód, rozwijać się, realizować zawodowe cele itp - wiecie, całe to kołczingowe gówno. A czy ktoś kiedyś widział pozycję o tym jak dobrze, szczęśliwie być spełnionym bezrobotnym? No właśnie.
I ja nawet mam autora do napisania tego bestselleru. Mistrza w tej dziedzinie, niejakiego R.
Zawód - bezrobotny
Poznaliśmy się na kursie angielskiego, na który on uczęszczał jako uczestnik jednego z programów aktywizujących 50+. Był to poziom zaawansowany, zachwycał prowadzącego umiejętnością pisania krótkich, a świetnych “wypracowań”. Myślę, że znał język dużo lepiej niż 95% jego rówieśników, teoretycznie duży plus w CV.
Z tego czasu zapamiętałam głównie opowieść o tym, jak wstaje wcześnie rano i z radością obserwuje sąsiadów spieszących do pracy. Hmmmm.
Po kilku latach spotkaliśmy się na żenujących wprost targach pracy odbywających się w mojej małej miejscowości, które właściwie nie wiadomo do kogo były adresowane (na pewno nie do mnie). Byłabym tam się załamała z czystej rozpaczy, gdybym nie wpadła na niego. Krótka rozmowa i już uświadamia mi, że nie masz to jak życie bezrobotnego. Cud - miód.
No bo tak. Zazwyczaj ludzie bezrobotni czują się źle. Mają kompleks niższości. Czują się bezwartościowi. Nie dają sobie prawa do realizowania jakiś własnych potrzeb, bo przecież nie zarabiają (kto nie pracuje, niech nie je). Czy ktoś na pytanie co robisz? odpowie z dumą jestem bezrobotna/y? Już raczej przepraszającym tonem i zaraz zapewni, że już dzisiaj wysłał setkę CV, jutro ma kolejną rozmowę i że się naprawdę stara.
Tymczasem R.
Czerpie radość z bycia kim jest (lub z niebycia kimś). I nie tylko z tego, że może obserwować rano tych sąsiadów co to do pracy.
Zapytałam go, jak właściwie do jego nieaktywności zawodowej odnosi się żona, na co odparł, że dobrze, ale by osiągnąć taki szczęśliwy, bezkonfliktowy stan w swym stadle musiał długo nad problemem pracować.
Oczywiście to nie tak, że R. nic nie robi. O, na przykład dostał dotację na założenie działalności (ty, ale wiesz, że to się bierze po to, żeby kupić sprzęt, potrzymać rok, a później go opylić? - niestety wiem) i przez jakiś czas wykonywał pewne usługi, ale strasznie mu było ciężko, a klienci trafiali się niesamowicie wprost upierdliwi. Tak więc, recydywista bezrobocia, powrócił na łono ukochanego urzędu pracy.
Zapytałam go, jak właściwie do jego nieaktywności zawodowej odnosi się żona, na co odparł, że dobrze, ale by osiągnąć taki szczęśliwy, bezkonfliktowy stan w swym stadle musiał długo nad problemem pracować.
Nie, że nic
Oczywiście to nie tak, że R. nic nie robi. O, na przykład dostał dotację na założenie działalności (ty, ale wiesz, że to się bierze po to, żeby kupić sprzęt, potrzymać rok, a później go opylić? - niestety wiem) i przez jakiś czas wykonywał pewne usługi, ale strasznie mu było ciężko, a klienci trafiali się niesamowicie wprost upierdliwi. Tak więc, recydywista bezrobocia, powrócił na łono ukochanego urzędu pracy.
I jak tu pracować?
Tak, w każdym momencie niby mógłby iść do pracy. Ale ma jeszcze ponad 10 tras do Santiago de Compostela, zaplanowanych na kolejne wrześnie, a tego typu wyprawa jest dłuższa niż standardowy urlop, no więc JAK?
Zdążył mi również opowiedzieć kilka innych historyjek ze swoich różnorodnych posad, ot np. przez krótki czas był listonoszem.
Zapewniam was, że on, niedokończony filozof (nie udało mu się skończyć studiów, ale widać że królowa nauk nadal mocno gości w jego życiu) byłby idealnym kandydatem do napisania takiej książki.
Jest tylko jeden problem. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, żeby zostać autorem czegoś więcej niż wiersz, trzeba w to włożyć określoną ilość systematycznej pracy. I tutaj tego trochę nie widzę. A gdyby jeszcze książka stała się naprawdę bestsellerem, jakieś spotkania autorskie, podpisywania - mógłby tego nie udźwignąć. Chyba nie chciałabym dopuścić do sytuacji, że R. wstaje bladym świtem, żeby dojechać na targi książki, a jego sąsiedzi cynicznie chrapią w swoich łóżkach?
Bestseller
Zdążył mi również opowiedzieć kilka innych historyjek ze swoich różnorodnych posad, ot np. przez krótki czas był listonoszem.
Zapewniam was, że on, niedokończony filozof (nie udało mu się skończyć studiów, ale widać że królowa nauk nadal mocno gości w jego życiu) byłby idealnym kandydatem do napisania takiej książki.
Jest tylko jeden problem. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, żeby zostać autorem czegoś więcej niż wiersz, trzeba w to włożyć określoną ilość systematycznej pracy. I tutaj tego trochę nie widzę. A gdyby jeszcze książka stała się naprawdę bestsellerem, jakieś spotkania autorskie, podpisywania - mógłby tego nie udźwignąć. Chyba nie chciałabym dopuścić do sytuacji, że R. wstaje bladym świtem, żeby dojechać na targi książki, a jego sąsiedzi cynicznie chrapią w swoich łóżkach?
To chyba jednak ten hit nie powstanie...
Obraz: Józef Chełmoński, Babie lato
To napisz tę książkę za niego 😉
OdpowiedzUsuńMnie daleko do bycia mistrzem, a obawiam się, że jego samo dyktowanie mogłoby wykończyć :)
UsuńChyba sztuka polega na tym, by realizować coś w zyciu fajnego, by: mieć z tego kasę i nie uznawać tego za pracę a reszta sama się ułoży. Jak jest wystarczająco w portfelu to czas się też znajdzie na realizację planów. Kluczem jest, na co ten portfel znowu opróżnimy.
OdpowiedzUsuńNo, niestety spora część ludzi pracuje tylko dlatego, że musi i nie czerpie ze swego zajęcia żadnej satysfakcji. Nie każdy może mieć to szczęście, by praca była pasją.
Usuńkażdy ma swój cel w życiu :)nie pracuje, a ile dzieje się w jego życiu ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrawda? W różnych rzeczach można być mistrzem :)
UsuńAle przecież wydawca bestsellera mógłby podyktować swoje warunki, np. żadnych spotkań z fanami przed 16, nie jedzie dalej, niż do sąsiednich miejscowości itp., a jakby pracował po 1h dziennie, to może by się w życiu wyrobił z wydaniem go w ogóle:)
OdpowiedzUsuńNo, faktycznie, autorowi też przecież trzeba czasem pójść na rękę :)
UsuńZałożeniem pracy jest, że trzeba to robić, żeby przeżyć, mieć co zjeść, gdzie spać itp. Chciałabym, żeby jednak coraz częstszym założeniem pracy było: robię to, bo lubię, a pieniądz jest tylko dodatkiem. Ale to chyba marzenie ściętej głowy.. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńRobić co się lubi i mieć z tego kasę to faktycznie luksus niedostępny większości śmiertelników.
Usuń:) Przed oczami mam wiele osób, które mają podobny styl życia ;)
OdpowiedzUsuńHm, może więc praca zbiorowa? To nawet lepiej, skoro większość z nich ledwo mogłaby się wysilić na napisanie jednego rozdziału? :)
UsuńUbawiłaś nas całkiem, ale... coś w tym jest. Sama miałam przyjemność kilka razy być w UP, więc widziałam, słyszałam i posłyszałam wiele ciekawych historyjek, o tym jak zarobić, a się nie narobić. Ale... z pewnością taki bestseller sprzedawałby się jak ciepłe bułeczki ;)
OdpowiedzUsuńNa usprawiedliwienie dla bezrobotnych mogę powiedzieć, że system UP też jest chory i często polega na tym, żeby "pomagać" nie pomagając tak naprawdę ... :)
UsuńCiekawy artykuł.
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńTest kiepściutki, a Ameryki nie odkryłaś. Takie wałkowanie modnego tematu nudzi...
OdpowiedzUsuńDziękuję. Jak mawiał poeta: "Prawdziwy sarkazm krytyk się nie boi". Ba, on się nimi karmi, pasie nań jak tucznik w chlewiku. Mniam.
UsuńUsuń
hehe w moim up by to nie przeszło :) Byłam przez pół roku na bezrobociu po macierzyńskim, dziecko miało pół roku, więc dla mnie za wcześnie żeby go zostawiać opiekunce. Przez ten czas co chwilę UP podsyłał mi propozycje pracy, po którejś odmowie było po zasiłku ;) Jakiś taki nadgorliwy urzędnik mi się trafił :D
OdpowiedzUsuńNo, normalnie to im powinno zależeć, żeby mieć jak najwięcej petentów :)
UsuńCiekawy wpis ��������
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
Usuń