Czytaliście tę książkę? A może oglądaliście film, jaki powstał na jej kanwie?
Mihály Munkácsy, Matka i dziecko |
W dwu słowach - to historia o tym, jak wychowywać dzieci i przeżyć/nie zwariować. Zresztą historii takich odkąd zostałam mamą czytałam/oglądałam na pęczki - z tym, że akurat tytuł Pearson wydaje się wyjątkowo trafny.
Patrzę
na moje koleżanki i nie wiem jak one to robią - maluchy im non stop chorują, a one i tak dają radę pracować. Albo pracują w domu (z potomstwem u boku) i do tego wszystko ogarniają. Studiują mając niemowlaki. Albo mają poważnie chore dziecko i potrafią normalnie żyć. Albo w ogóle mają czwórkę w przeciągu kilku lat i nie wyglądają przy tym jak Zombie. Mąż pracuje gdzieś i właściwie większość czasu są same z całym tym codziennym mozołem. O matkach bliźniąt nie wspomnę, bo to już w ogóle wyższy wymiar mocy.
Dalej myślę
o pokoleniu naszych matek i zastanawiam się, jak dawały radę bez pampersów, wózków klasy A, dań ze słoiczków i tych niezliczonych dziecięcych gadżetów ułatwiających życie. I z jedną wieczorynką dziennie zamiast kilku programów z bajkami od wczesnych godzin rannych.
No dobra - idźmy na całość - a kobiety w krajach Trzeciego Świata chodzące kilometry po wodę i uprawiające mizerne poletka z dzieckiem w chuście na plecach?
No dobra - idźmy na całość - a kobiety w krajach Trzeciego Świata chodzące kilometry po wodę i uprawiające mizerne poletka z dzieckiem w chuście na plecach?
Ba.
Nawet sama sobie wydaję się być bohaterką. Refleksja nachodzi mnie, gdy akurat usiłuję ubrać zimowo dzieci, co prawda już samodzielne, ale prawidłowe wbicie w kombinezony, rękawiczki, czapki - tak, żeby po 5 minutach na sankach nie były całe mokre - wymaga pomocy matki. Robię to w chłodnym pomieszczeniu, a i tak oblewają mnie poty.
I przypominam sobie, jak jakiś czas temu miałam czterolatka, niemowlaka, małe mieszkanie, psa z ADHD, który nam pomagał w ubieraniu wytrwale liżąc po nosach (ach, nasmarowanych kremem ochronnym!). Teraz wydaje mi się, że ani raz bym z nimi nie wyszła, a przecież spacerowaliśmy całą zimę. (no dobra, starszy bywał w przedszkolu czasem).
Albo spanie. Jeśli zdarzy się zarwać noc, lub wstać do jakiegoś rzygania następnego dnia jestem nieprzytomna i rozżalona. A przecież były czasy, że karmiłam co chwilę, a potem nad ranem leciałam z nasza sunią, która miała biegunkę, bo mąż dopiero co zasnął po kilku spacerach nocnych, a przecież idzie do pracy (chyba strasznie ją musiałam kochać, że nie oddałam jakiemuś chłopu na smalec).
Zakupy, wizyty u lekarza, sprawy w urzędzie.
I tysiąc innych sytuacji, które są zwykłymi codziennymi sprawami do załatwienia, a z dzieckiem/ćmi stają się zdobywaniem Bieguna, wejściem na wszystkie Ośmiotysięczniki i przepłynięciem oceanu kajakiem.
I wychodzi na to, że matka po prostu ma siłę. Fenomen biologiczny - nie wiadomo skąd, ale ma. Hormony przytępiają jej myślenie i nawet jak jest rozżalona brakiem pomocy to się skarży cichutko, a swoje robi. Wnerwi się, ale dziecka za drzwi nie wystawi.
Ma siłę unieść 4 kilo ziemniaków, butlę mineralnej, wyrywającego się dwulatka i głowę pełną problemów.
A kiedy punkt kulminacyjny wyjątkowo trudnego dnia to 5 minut, w czasie których jedno dziecko rzyga, drugie bawi się kupą, która mu wyleciała z majtek, trzecie stoi na parapecie, obiad kipi, woda z wanny się wylewa, a pies goni kota, to matka nie skacze oknem (odsunąwszy uprzednio, rzecz jasna, dziecko, które tam stało) tylko ogarnia jakoś - jak wiele razy wcześniej i potem (choć owszem, oblewa się przy tym potem).
Tylko za jakiś czas pomyśli “jak ja to zrobiłam?”
Mihály Munkácsy, Matka i dziecko
Wacław Borowski, Na balkonie, Źródło www.agraart.pl
Włodzimierz Tetmajer, Portret Anny Tetmajerowej z dziećmi, Źródło pinakoteka.zascianek.pl
Wacław Borowski, Na balkonie |
Albo spanie. Jeśli zdarzy się zarwać noc, lub wstać do jakiegoś rzygania następnego dnia jestem nieprzytomna i rozżalona. A przecież były czasy, że karmiłam co chwilę, a potem nad ranem leciałam z nasza sunią, która miała biegunkę, bo mąż dopiero co zasnął po kilku spacerach nocnych, a przecież idzie do pracy (chyba strasznie ją musiałam kochać, że nie oddałam jakiemuś chłopu na smalec).
Zakupy, wizyty u lekarza, sprawy w urzędzie.
I tysiąc innych sytuacji, które są zwykłymi codziennymi sprawami do załatwienia, a z dzieckiem/ćmi stają się zdobywaniem Bieguna, wejściem na wszystkie Ośmiotysięczniki i przepłynięciem oceanu kajakiem.
Supermoc
I wychodzi na to, że matka po prostu ma siłę. Fenomen biologiczny - nie wiadomo skąd, ale ma. Hormony przytępiają jej myślenie i nawet jak jest rozżalona brakiem pomocy to się skarży cichutko, a swoje robi. Wnerwi się, ale dziecka za drzwi nie wystawi.
Ma siłę unieść 4 kilo ziemniaków, butlę mineralnej, wyrywającego się dwulatka i głowę pełną problemów.
A kiedy punkt kulminacyjny wyjątkowo trudnego dnia to 5 minut, w czasie których jedno dziecko rzyga, drugie bawi się kupą, która mu wyleciała z majtek, trzecie stoi na parapecie, obiad kipi, woda z wanny się wylewa, a pies goni kota, to matka nie skacze oknem (odsunąwszy uprzednio, rzecz jasna, dziecko, które tam stało) tylko ogarnia jakoś - jak wiele razy wcześniej i potem (choć owszem, oblewa się przy tym potem).
Tylko za jakiś czas pomyśli “jak ja to zrobiłam?”
Wacław Borowski, Na balkonie, Źródło www.agraart.pl
Włodzimierz Tetmajer, Portret Anny Tetmajerowej z dziećmi, Źródło pinakoteka.zascianek.pl
Taki to mechanizm z tej Matki, sama zapomina jaka dzielna była, a innych podziwia ;)
OdpowiedzUsuńMatka to ogólnie dziwny mechanizm...
UsuńRzeczywiście.... Że też mi nigdy do głowy nie przyszło wystawić za drzwi...:) Czasami było wesoło:) Jednak powtórki nie chciałabym:)
OdpowiedzUsuń