piątek, 10 listopada 2017

Podróż życia



Pewna panienka z Miami
uwielbiała jeździć polskimi busami
bo każda podróż to przygoda
niech żyje wolność i swoboda
i cóż, że się do celu nie zdąży czasami?



Obliczyłam kiedyś, że spędziłam w busach jakieś 4 500 godzin, co daje ponad pół roku życia. I chociaż te jazdy nie przypominały podróży przez Azję w rozpadającym się busiku, z klatką pełną ptactwa hodowlanego obok - to jednak chciałabym wam trochę o tym napisać. Zwłaszcza, że gdybym mogła czytać w busach, to w tym czasie połknęłabym jakieś 900 średniej wielkości książek. Niestety, nie dam rady (mdli mnie i to nie z powodu treści i stylu książki), a i tak warunki nie zawsze się ku temu nadają. Tym większe jest moje poczucie absolutnej straty czasu, niechaj więc ten post stanie się małym zadośćuczynieniem, niech te pół roku życia nie pójdzie całkiem na marne.


Taka podróż sentymentalna. Dojeżdżałam do pracy w okresie, gdy prywatna inicjatywa dopiero zaczynała swoją walkę z PKSem. Pomysłowi przedsiębiorcy przerabiali na pojazdy komunikacji zbiorowej co tam kto miał - wysłużone nyski, sprowadzone z zachodu busy do przewozu towarów różnych, z rzadka tylko kupując wozy przeznaczone do transportu osób. Aż dziw bierze, że nie zainteresowały ich czołgi, ale one jednak jeździłyby zbyt wolno, no i wsiada się w dość skomplikowany sposób…



Byle jechać


W każdym razie nikt nie protestował, nawet jak pojazd nie spełniał jakiekolwiek wymogów. Na mojej trasie kursowała rozpadająca się nyska, we wnętrzu której hulał wiatr (zimą trzeba było się zdrowo opatulić, by przeżyć prawie godzinną podróż). Osoba znajdująca się najbliżej kierowcy mogła usiąść na składanym krzesełku rybackim, ale była też proszona o trzymanie drzwi, mogły się one bowiem w pewnych sytuacjach otworzyć. O tym, że okna się też nie domykały, lub, przeciwnie, nie dało się ich rady otworzyć, co latem stanowiło nie lada problem - nie wspomnę.

Osoby obdarzone ciut wyższym wzrostem, a zmuszone do podróży na stojąco, musiały przyjąć postawę z lekka zgiętą i wytrwać w niej dzielnie, póki jakaś dusza nie opuściła swego siedzenia. O tym, że bus przeznaczony powiedzmy dla 15 tu pasażerów siedzących plus 2 stojących jakimś cudem mieścił 30 osób (przesunąć się tam do tyłu, każdy chce jechać, weź pani tę torbę z siedzenia!)


Odrobina luksusu


Z biegiem lat busy stawały się coraz bardziej luksusowe - wygodne siedzenia, odpowiednie ogrzewanie, ba, co poniektóre miały zamontowaną klimatyzację! (co uważam za najwyższy level w hierarchii komfortu). Jedno się nie zmieniło - dalej kierowcy katują pasażerów składankami disco polo lub najpodlejszymi stacjami radiowymi, ale ja osobiście uważam to za rodzaj busowego folkloru i gdyby przez przypadek trafił się amator RMF classic lub dwójki, to chyba wolałabym wysiąść - to jednak podejrzane takie zamiłowanie u prowadzącego - a nuż nie ma prawa jazdy lub jest jakimś psychopatą?


Jazda bez trzymanki


Skoro już pojawił się wątek prawa jazdy - niejednokrotnie zastanawiałam się czy faktycznie kierowca ową licencję posiada. Przepisy drogowe - jak wiadomo - nie dotyczą wszystkich i nie ma najmniejszego powodu, by taki busik nie jechał jak chce - byle szybciej do celu. Raz to już nawet chciałam wysyłać pożegnalnego SMSa do męża, ale facet zarzucał nami tak, że było to fizycznie niemożliwe.


Odrobina emocji


Jazda busami nadal jest pewną przygodą. Teraz podróżom z mojej wsi towarzyszy dreszczyk emocji - czy bus ten pojedzie? A jeśli tak, to kiedy?
Oczywiście zrozumiałe, choć irytujące są pewne opóźnienia. Gorzej, gdy pojazd pojedzie sobie wcześniej niż w rozkładzie. Ostatnio busik zabierał mniej osób po drodze, więc przemknął koło mego przystanku kilkanaście minut przed czasem (jak się domyślacie mnie tam jeszcze nie było). Zatem bezpiecznie jest czekać przynajmniej kwadrans przed. Na wszelki wypadek. Bo następny będzie za dwie godziny. A jeśli spóźni się 20 minut? Oj tam, oj tam. Nie jesteśmy wszak w Szwajcarii, żeby sobie regulować zegarki wg pojazdów komunikacji publicznej.





Zdjęcie Pixabay

4 komentarze:

  1. Ty chyba mieszkasz tu gdzie ja :) Może jeździmy tym samym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może, może :) Albo to uniwersalna prawda o busach w Polsce.

      Usuń
  2. Ja też mam trochę wspomnień. Na przykład ośmieliłam się zasugerować, żeby - ze względu na mgłę - jednak trochę zwolnił, to usłyszałam, ze baba go nie będzie uczyć jezdzić. Albo - po wygranej Gronkiewicz-Waltz w Warszawie - był tak wściekły, że kasował po 5 zł zamiast 2.50. Mógł? Pewnie, że mógł. I choć z nostalgią wspominam te czasy, to jednak z własnej woli bym nie wróciła. Za to moje dzieci uwielbiają. Co tam Wawel, skoro BUSEM pojadą. Wiadomo, nie dość że fotelików nie ma, to nawet pasów. Wolność totalna! A jak się przy tym śmieją. A i pamiętam że dopiero pojawiały się komórki w powszechnym użyciu. Ludzie gadali głośno trzymając po kątem prostym łokieć. Tak, chyba się starzeje, tyle wspomnień uruchomił też wpis...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co bus to historia... :) Co do tego kasowania dwa razy tyle - to skandal. Co innego gdyby wypytał pasażera o jego stosunek do Hanny, a potem zwolenników kasować po dysze, a przeciwnicy jadą za złotówkę :)

      Usuń