piątek, 17 listopada 2017

Zapiski na marginesie 17


Zupełnie nie wiem, skąd bierze się we mnie Wielka Miłość do Czasów PRL-u. Uwielbiam wprost obrazki z tamtych czasów, choć przecież wiem, że nie były kolorowe. Nic więc dziwnego, że będąc wytrawną fanką kryminałów straciłam głowę dla serii Ryszarda Ćwirleja. Chociaż sama zagadka nie jest jakoś nieprzeciętnie wciągająca, to realia pracy "śledczych" autor przedstawia tak smakowicie, że nie mogę się oderwać.

Milicjanci popijają od rana wódeczkę (kto by tam zwracał uwagę na oficjalny zakaz sprzedaży alkoholu przed 13-tą), kombinują, co by tu zrobić, żeby się nie napracować (czasem sprawę rozwiązują przez przypadek, a nie dzięki dedukcji a'la Sherlock Holmes). W tle podąża korowód postaci spędzających dni na organizowaniu różnych towarów - od mięsa po pastę do zębów. Bo dla zwykłych ludzi walka z ustrojem była dużo mniej ważna niż szkoła przetrwania polegająca na codziennym zdobywaniu artykułów, które teraz mamy na wyciągnięcie ręki. Ten ciągły mozół, by było co ugotować i ubrać (oraz w czym uprać), nie pozwalający na to, by zbytnio przykładać się do pracy. Podejście, że państwowe=wspólne=można brać. Kombinowanie, jak by tu wyjść na swoje. I dużo lepsze, bliższe stosunki między ludźmi. Taki świat bez asapów, dedlajnów, pracy do nocy, bo kredyt i przedkładania przyjaciół z netu nad tych z realu.

Już osiem tomów nowego gatunku o nazwie "kryminał neomilicyjny" Ryszarda Ćwirleja czeka na Was, jeśli go jeszcze nie czytaliście.


Zdjęcie By Ming44 - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=16111211

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz